Weseli ludzie z tych Słowaków. Grają, śpiewają, cała rodzina spędza weekend nad jeziorem. Ojciec przyjechał na ryby, towarzyszą mu dzieciaki i żona i jeszcze ktoś, to chyba w sumie dwie rodziny. Siedzimy wokół, przy ognisku. Zaprosili nas, więc przyłączamy się do zabawy. Jeden ze Słowaków to człowiek orkiestra- oprócz trzymanej w rękach gitary ma jeszcze zamocowaną na specjalnym stelażu harmonijkę ustną, dzięki czemu może używać obydwu instrumentów na raz. On gra, a wtórują mu głosy wesołej gromady- zaczyna się konkurs na ludowe przyśpiewki
Po naszej stronie prym wiedzie Paweł, który nawet nie znając tekstu, zmyśla i improwizuje, byle tylko nasza drużyna nie pozostała w tyle. Paweł przypomina mi trochę któregoś polskiego aktora- Piotra Adamczyka. Studiuje medycynę razem z Ewą i to właśnie od niej dowiedział się o wyprawie. Dołączył na ostatnią chwilę i będzie nam towarzyszyć tylko przez część trasy, rozstaniemy się na Rumunii. Aby gardła nie zaschły nam od śpiewu, co jakiś czas nawilżamy je krążącym w kółko winem domowej roboty, wkrótce pojawiają się też mocniejsze trunki. Cała zabawa trwa do późnych godzin nocnych. To nasz pierwszy nocleg na wyprawie i już możemy mówić, że nam się poszczęściło. Bo z noclegami bywa różnie– jeszcze będziemy z rozrzewnieniem wspominać te radosne chwile spędzone w towarzystwie roześmianej gromady. Słowację i Węgry traktujemy jako kraje tranzytowe- jedziemy przez nie jak najszybciej, żeby dostać się na Bałkany.
Gdzie się podziali wszyscy Słowacy?
Wschodnia Słowacja wydaje się opustoszała– może dlatego, że jest niedziela, po ulicach praktycznie nie jeżdżą samochody. Wciąż mijamy wioski i miasteczka, ale z trudem da się wypatrzeć tu ludzi. Poza Cyganami– tych jest bardzo dużo, na obrzeżach wiosek można zauważyć paskudne szopy pozbijane byle jak, ze starych desek, to ich siedziby. „Bandy” Romskich dzieci wałęsają się wokół, czasem pokrzykują coś w naszym kierunku, na szczęście nie rzucają kamieniami (co podobno się zdarza).
Szabrownicy na dwóch kołach
O tej porze roku dojrzewają czereśnie, lśniące czerwone owoce, które przyozdabiają rzędy niskich, pobielonych wapnem drzewek. Dla spragnionych rowerzystów stanowią pokusę, której nie sposób się oprzeć. Niczym gromada wielkich, bezskrzydłych szpaków opadamy napotkane po drodze drzewka i ogałacamy je z owoców, po czym odjeżdżamy w siną dal.
Cyganie w Koszycach
W Koszycach robimy sobie dłuższą przerwę. Podziwiamy zabytki (w tym przepiękną Katedrę św. Elżbiety), zaopatrujemy się w pożywienie i organizujemy sobie piknik na skwerze koło katedry. W pewnym momencie zwracają nam uwagę miejscowi policjanci, okazuje się, że biesiada nie jest w tym miejscu mile widziana. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że dokładnie naprzeciwko nas Posadówkę urządziła sobie hałaśliwa i wciąż powiększająca swoją liczebność grupa cyganów. Tymczasem policjanci nie palą się, by interweniować w tej sprawie. Cóż to za podwójne standardy? Sytuacja szybko się wyjaśnia, patrol najwyraźniej czekał na posiłki, bo gdy tylko funkcjonariusze liczebnością zaczęli dorównywać Romom, natychmiast podjęli się usunięcia nieproszonych gości z parku. Słowację zamieszkuje ponad 400 tysięcy Romów, co stanowi dla tego niewielkiego kraju poważny problem. Na obrzeżach Koszyc znajduje się osiedle Lunik IX– znane także jako największe cygańskie getto w Europie. Składa się ze starych zniszczonych bloków, pobudowanych prowizorycznie bud oraz ton walających się wokół śmieci. Większość jego mieszkańców nie pracuje, a cała społeczność mocno daje się we znaki miejscowym Słowakom. Nic więc dziwnego, że ci ostatni regularnie stawiają kolejne mury mające za zadanie oddzielić Lunik IX od reszty miasta.
Zostawiamy Koszyce w tyle i mkniemy dalej, powoli nasze nogi zaczynają przyzwyczajać się do jazdy pod górkę, ciężkie bagażniki nie ułatwiają nam wspinaczki. Góry wkrótce ustępują i kolejny wieczór spędzamy już po Węgierskiej stronie. Niestety, tym razem nocleg nam nie dopisał, śpimy na polu, gdzie gryzą nas komary, rozbijamy się w pobliżu rzeki, aby móc się wykąpać, niestety wejście do wody utrudniają nam pokłady szlamu, w którym zapadamy się po kolana. Przynajmniej mamy piwo na pocieszenie. Rankiem ruszamy przez płaskie, węgierskie równiny…