Przełęcz Zagaro i Dolna Swanetia – Gdzie diabeł mówi dobranoc

Share on facebook
Facebook
Share on google
Google+
Share on twitter
Twitter
Share on email
Email

Uszguli to kamień milowy, granica, której zdecydowana większość turystów nigdy nie przekracza. Busy wiozące odwiedzających zatrzymują się na moście pośrodku wioski, wypuszczają ciekawskich, pozwalają im zwiedzić okolicę, po czym wszyscy wracają tą samą drogą do Mestii. Tymczasem my decydujemy się zapuścić dalej, w dzikie góry Gruzji, tam gdzie naprawdę kończy się cywilizacja, a w małych, zapadłych wioskach można odnaleźć kraj takim, jakim był jeszcze przed masowym napływem turystów.

Przełęcz Zagaro, brama do Dolnej Swanetii

Najpierw musimy przedostać się przez przełęcz Zagaro. Uszguli leży w okolicach 2100 m n.p.m.- przełęcz, na wysokości 2623 m n.p.m. Do pokonania mamy więc około 500 metrów podjazdu, rozciągającego się na przestrzeni zaledwie ośmiu kilometrów. Nikt nie mówił, że będzie lekko.

Kiepska górska droga do przełęczy

Już na samym początku musimy wspiąć się po absurdalnie stromej ścieżce, spalając przy okazji chyba wszystkie kalorie, jakie udało nam się przyswoić z paskudnych frytek, zjedzonych chwilę wcześniej. Potem jest tylko trochę lepiej. Za Uszguli nie ma już normalnych dróg (Ha! Tak jakby drogę za Mestią można było, według europejskich standardów, nazwać normalną), zaczyna się tu wąski, kamienisty szlak 4×4. Nawet auta terenowe mają problem z pokonaniem pierwszego odcinka, mało który Gruzin zdecyduje się zawieźć w te rejony ciekawskich turystów, a jeżeli już, to za niemałą stawkę. Nie ma tu atrakcji turystycznych, jedynie zapadłe, częściowo opuszczone wioski, zapomniane przez ludzi i Boga.

Zielone pastwiska i krwiożercze gzy

Kawałek za Uszguli, rozciągają się zielone łąki, pasą się tu stadka kóz, krów i koni. Soczysta zieleń i kolorowe kwiaty tworzą cudowne pejzaże, skontrastowane ze śnieżną bielą oblodzonych szczytów. Chciałoby się zatrzymać na dłużej i w spokoju kontemplować piękno górskiej przyrody, niestety nie mamy takiej możliwości. Pamiętacie, kiedy pisałem o dziewczynie, której nogi pokrywały wielkie, czerwone bąble? Właśnie dotarliśmy do królestwa gzów…

Z tą chwilą, nasza mozolna, rowerowa wspinaczka przeistacza się w prawdziwy koszmar, kiedy otoczeni rojami krwiożerczych owadów, powoli pniemy się do góry. Przy tej prędkości nie mamy najmniejszych szans zgubić pościgu, a oganianie się od drapieżnych owadów, gdy trzeba prowadzić przednie koło po koleinach i kamieniach, nie należy do łatwych zadań.

Złowieszcze brzęczenie cały czas dobiega mych uszu, a wielkie, głodne gzy co jakiś czas, z głuchym puknięciem obijają się o brzegi mojego kasku. Nie przesadzam pisząc, że niektóre muchy są wielkie jak chrabąszcze! Nie zamierzam sprzedać skóry tanio, nieustannie kąsany, czekam aż trzy, cztery owady usiądą na mim ciele blisko siebie i uderzam, tak by jednym ruchem ręki zgładzić jak największą ilość wrogów. Ta krwawa jatka pozwala mi przynajmniej trochę zrewanżować się za kolejne bolesne ugryzienia. Ale to próżny trud, moje spocone i rozgrzane wysiłkiem ciało przyciąga oraz więcej owadów, na miejsce każdej zabitej muchy pojawia się pięć kolejnych. Gzy atakują falami, a krótkie przerwy w atakach następują wraz z okresowymi porywami wiatru. Kiedy tylko wiatr zamiera, pojawiają się nowe owady.

Szalony zjazd rowerem z przełęczy

Horror kończy się dopiero w okolicach przełęczy, najwyraźniej na tej wysokości muchy nie są już w stanie funkcjonować. W końcu mogę trochę odpocząć i napawać wzrok widokami. Przełęcz Zagaro stanowi przejście pomiędzy dwiema górami, tuż za zakrętem, stroma ścieżka, pełna wielkich kamieni, prowadzi zakosami w dół, doliną, nad którą króluje posępny, ośnieżony szczyt.

Sakwy średnio nadają się do zjeżdżania po kamieniach wielkości piłek tenisowych. Nachylenie jest spore, a grawitacja robi swoje, ciągnąc obciążony rower w dół zbocza. Z dłońmi zaciśniętymi kurczowo na klamkach hamulcowych, z wyostrzonym wzrokiem, starając się w porę wychwycić każdą dziurę i koleinę, której najechanie mogłoby skończyć się pęknięciem obręczy lub bagażnika. Wkrótce mijam Marcina, który wyprzedził mnie, gdy odpoczywałem na przełęczy. Mój rower MTB, niski, bardziej zwrotny, z wytrzymalszymi kołami, nawet objuczony sakwami w takich warunkach radzi sobie lepiej niż trekking, niestety, obawa przed ewentualną awarią nie pozwalają mi poszaleć na zjeździe.

dsc01127

Dolna Swanetia

Na dole czeka nas przeprawa przez strumień i dalsza jazda przebiega już znacznie spokojniej. Zatrzymujemy się przy źródle, gdzie rudy żelaza barwią wodę na rudo. Wokół możemy podziwiać ruiny dawno opuszczonej wioski, kamienne fundamenty domostw porasta barszcz Sosnowskiego. Na moście odpoczywa par podróżników rowerowych. To Bułgar i Angielka w drodze do Indii. Zazdroszczą nam amortyzowanych widelców. Ja zazdroszczę rowerów Surly, z których każdy wart jest więcej niż moje trzy miesięczne pensje, choć na pierwszy rzut oka wyglądać mogą jak kupa złomu. Kawałek dalej spotykamy kolejnych rowerzystów. Uśmiechnięty facet z siwą brodą, ubrany w różowo- żółty kolarski strój pozdrawia nas serdecznie. Obok okropne kłęby dymu wzbijają się z ogniska rozpalonego na wilgotnym drewnie. Ich rowery wyglądają na niewiele młodsze ode mnie. Ukraińcy. Wybrali złą drogę- planowali podjechać tędy pod przełęcz. Odradzam im ten pomysł, zdobywanie Zagaro od tej strony wydaje się niewykonalne.

Wkrótce docieramy do pierwszej miejscowości. Zagadujemy kilku chłopaków z plecakami- jak na tak odizolowane od świata okolice wpadliśmy już na sporą liczbę przyjezdnych- kierują nas do miejsca, w którym można coś zjeść. To zwykły dom, mężczyzna zajęty jest budową szopy, tymczasem gospodyni zaprasza nas do środka. Dostajemy posiłek: chaczapuri, sałatki, inne smakołyki, ale bez mięsa. W Uszguli było tego trochę więcej. Na popitkę kawa i kieliszek wina. Płacimy po 15 lari, więc nie mało. Gospodarze chcą sprzedać nam butelkę wina, ale odmawiamy, wino raczej nie pomogłoby nam na błotnistym zjeździe.

Tak wygląda rower po przejeździe przez góry.
Tak wygląda rower po przejeździe przez góry.

Witamy w dżungli

Dalej zagłębiamy się w dżunglę. Droga staje się wąska, na zboczach pojawiają się znajome łupkowe skały. Wzdłuż ścieżki wzbijają się ku niebu wysokie i grube łodygi barszczu Sosnowskiego. Co jakiś czas pada, a w koleinach zbiera się woda. Niektóre kałuże są tak wielkie, że nie ma sposobu, by je ominąć, chcąc nie chcąc, musimy ryzykować wjazd do zamulonej wody (nie wiadomo co czai się pod powierzchnią), czasem przeciskamy się bokiem, ryzykując muśnięcie z liści i łodyga barszczu. Po przejeździe przez kałuże moje obręcze oblepione są błotem. Gleba jest tu ilasta, w zetknięciu z wodą tworzy delikatną pastę, która działa niczym pasta polerska, skutecznie ścierając klocki hamulcowe. Mało tego, samo ścieranie to najmniejszy problem. Ciężkie sakwy i brudne, mokre obręcze sprawiają, że hamując, nie jestem w stanie zatrzymać roweru! Droga wciąż prowadzi w dół, zakosami, wśród dziur i błota, a ja, choć palce bolą mnie od zaciskania klamek, choć rower wyraźnie zwalnia, wciąż nie mogę sprawić, by stanął w miejscu! Klops! Winą za tę sytuację obarczam nowe, niesprawdzone klocki hamulcowe. Marcin nie ma aż takich problemów z hamowaniem.

Z duszą na ramieniu jadę przez dżunglę, raz po raz przeprawiając się przez doły wypełnione wodą, bądź strumienie zalewające drogę. Zaczyna zmierzchać, a my wciąż nie mieliśmy okazji uzupełnić zapasów pożywienia. Docieramy do wioski, jednak widok, który zastajemy na miejsc nie napawa nas optymizmem. W wieczornej szarówce zastajemy pojedyncze domy, zaniedbane, opuszczone, czarne dziury zieją w miejsce okien. Rozpadające się ogrodzenia porasta bluszcz. Czyżbyśmy mieli płożyć się spać bez kolacji? Wtem mych uszu dobiega charakterystyczne dzwonienie. Krowy! A skoro są tu krowy, to muszą być i ludzie. Przejeżdżamy jeszcze kawałek i natrafiamy na pierwsze ślady- odciski krowich kopyt, krowie łajno, zmieszane z błotem. W końcu, z gęstwiny wyłania się… hotel. Ale nie jest to Hilton czy Savoy, tylko gościnnica w gruzińskim stylu.

Hotel na odludziu

Oto gruziński hotel.
Oto gruziński hotel.

Mała drewniana chatka, z murowaną przybudówką, ganek z metalowymi schodami. Duże podwórko, po którym biegają psy i dzieci. Pośrodku stoi parasol z krzesełkami. Z boku, przy ogrodzeniu, wisi hamak. Wszystkim zarządza starsza kobieta, a mała dziewczynka robi za tłumacza- bardzo dobrze mówi po angielsku. Kupujemy chleb i ser, uzupełniamy wodę, kobieta nie jest pewna, czy nie podała nam zbyt dużej sumy, i to mi się podoba! Nie targujemy się w takim wypadku. Odjeżdżamy.

dsc01157

Tego wieczora dopada nas burza, śpimy na polu koło wioski, rozbijamy obóz w deszczu. W takich warunkach dwusekundowy namiot mojego towarzysza pokazuje swoją przewagę na moim, tradycyjnym.

Rankiem odwiedzają nas świnki.
Rankiem odwiedzają nas świnki.

Podróż przez Dolną Swanetię, tutaj diabeł mówi dobranoc

Następnego dnia zagłębiamy się w błotnisty świat gruzińskiej wsi. Tutaj, z dala od ruchliwych dróg, uchowały się małe, ubogie wioski. Skromne domki stoją w towarzystwie pozbijanych z desek budynków gospodarczych. Wokół pęta się żywy inwentarz: krowy, świnie, czasem kury. Wiele gospodarstw opustoszało, a przegniłe płoty chylą się ku ziemi pod naporem niewykarczowanych chwastów. Życie musi być tutaj ciężkie, szczególnie zimą.

 Wzdłuż wypełnionej błotnistą breją drogi, korodują wraki starych maszyn rolniczych i porzuconych samochodów. Auto jest tutaj wynalazkiem nieocenionym, każde gospodarstwo stara się mieć na stanie choćby starą ładę. Samochód umożliwia ludziom komunikację ze światem, bez nich żyliby tu prawie w izolacji.

W końcu, po wielu kilometrach, docieramy do budowanej właśnie, asfaltowej drogi. Wracamy na łono cywilizacji…

Czy post był pomocny?

Kliknij gwiazdkę, by ocenić.

Średnia ocena 5 / 5. Liczba głosów: 3

Brak ocen. Możesz być pierwszy...

Udostępnij Post:

Share on facebook
Facebook
Share on google
Google+
Share on twitter
Twitter
Share on email
Email
Artur Bowsza

Artur Bowsza

Czołem! Jestem twórcą serwisu Życie w Namiocie. Jeżeli podobają Ci się moje teksty, koniecznie zajrzyj tu jeszcze kiedyś. A jeśli pragniesz znaleźć więcej ludzi dzielących pasję do podróży, dołącz do naszej gupy na facebooku:

Podróże i Przygoda

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Życie w Namiocie logo

Jeżeli uważasz, że ze wszystkich potraw najlepiej smakuje przygoda, a serce bije Ci mocniej na myśl o kolejnej podróży w nieznane, Życie w Namiocie to miejsce dla Ciebie!

Najnowsze Wpisy

Filmy

Marin Four Corners - wideorecenzja Stojak serwisowy z Lidla - wideorecenzja

Życie w Namiocie na Facebooku