Czarnogóra jest najmłodszym dzieckiem byłej Jugosławii. Powstała po przeprowadzeniu referendum niepodległościowego z 21 maja 2006, w wyniku którego 55,5% głosujących opowiedziało się za zerwaniem dotychczasowej federacji z Serbią i powstaniem dwóch oddzielnych państw. Montenegro, zajmująca powierzchnię zaledwie 13 812 km² i licząca 621 521 mieszkańców, rokrocznie przyciąga w swoje granice tysiące turystów z Europy, którzy przybywają tu spragnieni rajskich widoków i gorącego, południowego słońca. Jak na tak niewielki kraj, Czarnogóra wręcz przepełniona jest atrakcjami.
Witamy w Montenegro
Jadąc drogą znad Jeziora Szkoderskiego, podziwiamy widoki bardzo zbliżone do Albańskich. Jednak w Montenegro mijamy znacznie więcej turystów, w małych, zadbanych miasteczkach pełno jest knajp i restauracji, a w nich przesiadują goście z zachodniej Europy. Ceny są tu również wyraźnie wyższe, na dodatek obowiązującą walutą jest euro (mimomimo że Czarnogóra nie jest członkiem UE), które zastąpiło markę niemiecką (wprowadzoną na skutek hiperinflacji dinara jugosłowiańskiego). Tutaj za burka trzeba zapłacić powyżej jednego eurasa, więc kończy się stołowanie na mieście. Pedałujemy w kierunku Zatoki Kotorskiej, wśród rzężenia cykad, zamieszkujących przydrożne zarośla. Spotykamy parę ze Szwajcarii, mają wielkie sakwy i przyczepkę a na niej wielki wór. Okazuje się, że potrzebują tyle bagaży, gdyż jadą aż do Tajlandii! Droga, ciągnąca się początkowo wzdłuż wybrzeża Jeziora Szkoderskiego, przechodzi w łagodną dolinę, skąd, zbliżając się do zatoki, ponownie zmusza nas do wspinania się pod górę.
Zatoka Kotorska – fiord w Czarnogórze?
W końcu, po długiej wspinaczce osiągamy punkt szczytowy i wstęga drogi zaczyna opadać ku dołowi. Jednak długo nie cieszymy się upragnionym zjazdem, nagle zatrzymujemy się, a skłonił nas do tego, rozpościerający się przed nami widok na Zatokę Kotorską. Z oddali przypominać może skandynawskie fiordy, jednak jest to złudne wrażenie. Podczas gdy fiordy mają charakter polodowcowy, Zatoka Kotorska jest riasem– zalaną doliną rzeczną. Pomiędzy zielone, zaokrąglone, grzbiety gór wdzierają się wody Morza Adriatyckiego, niczym cztery ogromne, błękitne języki. Nic dziwnego, że miejscowa nazwa zatoki, boka, pochodzi od włoskiego słowa, oznaczającego usta.
Kotor, pirackie miasto
Kotor wygląda niczym wyjęty z filmu o piratach z Karaibów. Portowe miasto, położone u podnóża wzgórza, otoczone jest rzędem obwałowań. Kamienny mur obiega nie tylko stare miasto, wznosi się długim łańcuchem, hen na szczyt wzgórza, do bastionu Korner, twierdzy górującej nad Kotorem. Zagłębiając się w wąskie, brukowane uliczki i wędrując ciasnymi korytarzami, odbywamy podróż w czasie, do minionej epoki. Nasze rowery wydają się zupełnie nie pasować do zabytkowych kościołów i niskich kamieniczek. Wypchane sakwy bardzo przeszkadzają podczas przeciskania się przez zwarte alejki miasta. Można wspiąć się na porośnięte mchem, poczerniałe mury i rzucić okiem na zatokę. Wyobrażam sobie, że na horyzoncie dostrzegam trzy maszty pod czarną banderą a dzwony Kotorskich kościołów biją na alarm: piraci!
Wybrzeże Adriatyku
Wkrótce po wizycie w Kotorze zajeżdżamy na małą, ciasną plażę. Angielskojęzyczna tablica informacyjna pełna jest błędów. Wokół stoją rzędy leżaków, każdy zaopatrzony w słomiany parasol. Są puste, bo okropna pogoda nie zachęca dziś do plażingu. W knajpie, serwującej hamburgery, pracuje młody Serb, który świetnie mówi po polsku. Podobno języka nauczył się, oglądając polskie kreskówki. Pracuje nad morzem, bo w Czarnogórze najłatwiej zarobić na turystyce. Opiera się na niej Lwia część gospodarki kraju, a w sezonie wielu Czarnogórców stara się zdobyć pieniądze na przeżycie pozostałej części roku. Dalej jedziemy wybrzeżem, kierujemy się w stronę Sutomore. Panuje tu spory ruch samochodowy, a będąc nad morzem, wcale nie uciekamy przed podjazdami. Sunąc pomiędzy samochodami, mijamy, położoną za Budvą, Wyspę Świętego Stefana, zamienioną w luksusowy kompleks hotelowy dla bogatych turystów, którzy lubią odgradzać się od prawdziwego świata.
Z Sutomore ma odjechać pociąg, który pozwoli nam oszczędzić trochę drogi przez góry. Po drodze rozdzielamy się. Z przodu jedziemy ja, Marcin i Wojtek, Klaudiusz z Ewą zostają w tyle. Kobieta, którą pytam o drogę do dworca ,odpowiada, że z pewnością zauważymy go jadąc. Nie zauważyliśmy, zamiast tego udało nam się wyjechać z Sutomore i dotrzeć do Baru, w międzyczasie zaczęła się okropna ulewa. Schronienie znajdujemy pod daszkiem hurtowni materiałów budowlanych. Tutaj kontaktujemy się z Kaludiuszem i Ewą, którzy czekają na dworcu w Sutomore. Okazuje się, że pociąg został odwołany, zamiast tego będziemy jechać z Baru.
Kibel na dworcu autobusowym w Barze
Wspaniale. Podczas gdy ulewa przybiera na sile, ja odczuwam coraz silniejszą potrzebę załatwienia grubszej sprawy w toalecie. Postanawiam działać, nim będzie za późno, najpierw próbuję szczęścia w hurtowni. Niestety znajomość angielskiego nie stoi wśród pracowników na wysokim poziomie. Słowo toilet, wypowiedziane wraz z sugestywnym wskazaniem na okolice brzucha spowodowało, że zostałem skierowany na górę. Tam mógłbym kupić sobie gustowną, ceramiczną muszlę. Jednak nie o to mi chodziło… Trudno, zamierzam dotrzeć do dworca, idąc wzdłuż torów kolejowych, wcześniej jednak natrafiam na dworzec autobusowy.
Nigdy nie korzystajcie z kibla na dworcu autobusowym w Barze. Chyba że naprawdę musicie. Po wejściu przez rozklekotane drzwi ukazuje mi się obskurna, brudna toaleta. Pośrodku, dumnie prezentuje się metalowa muszla, pozbawiona deski, a na jej obrzeżu spoczywa, za przeproszeniem, gówno. Stare, bo zaschnięte. Najwyraźniej nieczęsto ktoś tutaj sprząta. Na dodatek nigdzie wokół nie ma papieru, mam ze sobą resztkę, ale obawiam się, że nie wystarczy. Wiszę na Małysza, starając się za wszelką cenę utrzymać w tej niewygodnej pozycji, aby nie zawadzić zadem w pozostałości po ostatnim użytkowniku klopa. W międzyczasie, z dziury w suficie deszcz kapie mi prosto na głowę. Nie mam już siły dłużej utrzymać się w tej pozycji, choć czuję, że jeszcze nie wszystko wyszło. Papieru oczywiście nie wystarcza, więc myję odwłok w umywalce, modląc się, żeby nikt nie wlazł przez drzwi (zamka brak) i nie przyłapał mnie w tej kompromitującej sytuacji. Tragedia.
Pociąg z Baru przez góry Czarnogóry
Po wszystkim spotykam się z resztą ekipy. Burza minęła i wyszło słońce, więc udajemy się na plażę. Potem robimy zakupy i w barze w Barze czekamy na pociąg. Skład przyjeżdża punktualnie, a za bilety z Baru do Mojkovac (razem z rowerami) płacimy jakieś 8 euro. Konduktor pogania nas, a upychanie rowerów i sakw w ciasnym korytarzu wcale nie jest proste. W końcu ruszamy. Wnętrze pociągu nie odbiega od tego, czym raczyło nas PKP, tak z dekadę temu. Jest schludnie i mamy cały przedział tylko dla siebie. By umilić sobie podróż, zabrałem serbskie piwo Jelen, którego zakup najbardziej opłacał się w dwulitrowej butli. Przez okno oglądamy krajobrazy. Najpierw mijamy moczary, rozciągające się u wybrzeży Jeziora Szkoderskiego. Podmokłe łąki i szuwary stanowią ostoję dla dziesiątek gatunków ptactwa. Wkrótce potem szyny kolejowe wiją się długą i krętą drogą, przez wysokie góry. Pełno jest tu pięknych, kamiennych mostów, po których skład przetacza się z donośnym łoskotem. Cieszymy się, że możemy podziwiać te krajobrazy, a jeszcze bardziej z tego, iż nie musimy jechać tędy na rowerach.
Park Narodowy Durmitor – klejnot w koronie Montenegro
Po krótkiej podróży przez góry docieramy do granicy Parku Narodowego Durmitor. Wkrótce po tym, rozbijamy obóz, a ja , rozpalając ognisko, odkrywam, że w Europie występują skorpiony. Na szczęście małe i niegroźne. Durmitor zajmuje powierzchnię 321 km² i obejmuje największy w Europie kanion rzeki Tary, którego głębokość dochodzi nawet do 1300 metrów. Teren parku narodowego, porastają bory i lasy bukowe, które dają schronienie rozmaitym gatunkom zwierząt, w tym rysiom i niedźwiedziom. W 1980 roku obszar parku wpisany został na listę światowego dziedzictwa kulturalnego i przyrodniczego UNESCO.
Žabljak, mała wieś wysoko w górach Durmitoru
W miarę jak przejeżdżamy przez Durmitor, możemy podziwiać zmieniające się krajobrazy. Początkowo jedziemy wzdłuż kanionu, pomiędzy dwiema ścianami białych skał. W dole z łoskotem pieni się rzeka, a zbocza porastają gęste lasy. Wkrótce, wraz ze wzrostem wysokości, wyjeżdżamy na otwartą przestrzeń, a naszym oczom ukazuje się pejzaż, żywcem wyjęty z alpejskiej pocztówki. Małe, sześcienne domki o spadzistych dachach, zbijają się w gromadkę, w tle bielą się wapienne szczyty gór. To Žabljak, najwyżej położona wioska na Bałkanach (blisko 1500 m n.p.m.), która nazwę swą zawdzięczać ma donośnemu kumkaniu żab, zamieszkujących pobliską rzekę. Zimą, miejscowość przyciąga tłumy narciarzy. Niedaleko, znajduje się też jeden z najwyższych mostów w Europie (172m), na który pielgrzymują miłośnicy skoków na bungee.
Przełęcz Sedlo i alpejskie krajobrazy
Za Žabljakiem docieramy na piętro alpejskie. Rozległe łąki, poprzetykane nagimi skałami i kredowobiałe szczyty dominują w krajobrazie. Zdobywamy przełęcz Sedlo, na wysokości 1907 m n.p.m. wcześniej wyprzedzając grupę rowerzystów pedałujących na lekko. Gdzieniegdzie znajdują się tu nawet pojedyncze domy, czy zagrody, spotykamy też trochę turystów. Zjeżdżając w dół, mijamy zieloną pustynię: rozległą, pofalowaną przestrzeń, przywodzącą na myśl wydmy, pośród której stoi samotna chatka.
Górskie szlaki w na pograniczu Czarnogóry i Bośni
Opuszczając Durmitor obieramy kurs na granicę z Bośnią, musimy jednak pokonać wiele kilometrów górskich bezdroży. Asfalt kończy się na wzgórzu, gdzie stoi kilka zabudowań. Miejscowa babcia poi nas mlekiem od krowy i pokazuje wąską, kamienistą ścieżkę, którą powinniśmy się udać. Przejazd przez góry jest bardzo męczący, wciąż podskakujemy na wybojach. Niedaleko znajduje się jezioro o obiecującej nazwie Pivska, uznajemy je za dobre miejsce na nocleg. Niestety, by tam dotrzeć, zbaczamy na szlak pieszy, przedzieramy się wąską ścieżką daleko w dół, przenosząc rowery nad zwalonymi pniami. Jest gęsto i gorąco niczym w amazońskiej dżungli. Dowlekamy się tak na wąską półkę skalną, dalej dróżka jest zbyt stroma, by schodzić z rowerami. Zbliża się noc, więc zastajemy na tej wąskiej przestrzeni, z minimalną ilością wody i namiotem rozbitym tak, że wyjście otwiera się w przepaść. Rankiem czeka nas długa wspinaczka…