W dniu 18. 07. 2014 r. w godzinach przedpołudniowych, na drodze przy miejscowości Noevci w Bułgarii, doszło do incydentu drogowego z udziałem rowerzysty oraz samochodu osobowego marki Mitsubishi. Rowerzysta, wchodząc w zakręt, podczas stromego zjazdu przed skrzyżowaniem, wpadł na nadjeżdżający z naprzeciwka pojazd.
Wyprzedzanie sznura rowerzystów na zakręcie, podczas stromego zjazdu, nie jest najlepszym pomysłem. Przekonał się o tym Klaudiusz, który wykonując niebezpieczny manewr, mija nas radośnie tylko po to, by zatrzymać się gwałtownie na grillu zderzaka wyłaniającej się zza zakrętu terenówki. Szok i niedowierzanie maluje się na naszych twarzach, gdy obserwujemy jak bezwładny Klaudiusz, w towarzystwie rozpryskujących się na wszystkie strony odłamków aluminium, szybuje bezwładnie w zbiorowisko krzaków rosnących przy skraju drogi. Dalej akcja toczy się błyskawicznie- biegniemy w kierunku ofiary wypadku, mijając po drodze walające się wokół resztki roweru. Kierowca samochodu wychodzi by sprawdzić, czy właśnie nie zabił człowieka.
Poszkodowany, nienaturalnie powyginany we wszystkie strony mamrocze coś, leżąc pośród gałęzi. Żyje i nawet wydaje się, że nic sobie nie złamał. Choć cały obalały, wstaje o własnych siłach, najwyraźniej roślinność zamortyzowała upadek. W ciągu kilku minut od wypadku na drodze pojawia się małe zbiegowisko okolicznych mieszkańców. Obserwujemy wzorowe zachowanie lokalnej społeczności: mężczyzna kierujący pojazdem dobrze mówi po angielsku (później okazuje się, że uczy tego języka w szkole) i godzi się zabrać Klaudiusza do szpitala.
Kobieta mieszkająca w domu obok zaprasza nas do siebie, gdzie czekamy rozwój wypadków. Zebraliśmy resztki roweru, wydaje się, że niewiele z nich nadaje się jeszcze do użytku. Siedząc na werandzie, zajadamy przekąski, którymi obdarowała nas gospodyni i czekamy na wiadomość od Klaudiusza. W międzyczasie staramy się porozumieć z goszczącą nas kobietą, korzystając z translatora na telefonie Marcina. Udaje nam się ustalić, że jest nauczycielką i znają się z kierowcą samochodu. Czas dłuży się niemiłosiernie, w końcu dostajemy telefon, Klaudiusz czuje się dobrze, ma spuchniętą kostkę, ale wszystko wskazuje na to, że będzie w stanie kontynuować podróż. Oczywiście, pod warunkiem, że zdobędzie rower. Szczęście w nieszczęściu! Wkrótce wracają, wraz z nowym nabytek dwukołowym- starym Giantem Terrago, z wczesnych lat 90.
Rower na ramie chromowo-molibdenowej, w kolorze fioletu chinakrydonowego, przeszło dekadę temu byłby wysokiej klasy maszyną, dziś jednak jego widok budzi politowanie, a perspektywa przemierzania na nim bałkańskich bezdroży nie wydaje się najweselszą. Niemniej nie ma wyboru. Staramy się odzyskać ile się da części z Klaudiuszowego 29-era, niektóre, np. hamulce, klamki, manetki wciąż wydają się sprawne, jednak to, co najcenniejsze- rama, amortyzator i obręcze poszły w drzazgi. Wkrótce żegnamy naszych gospodarzy (a nasz poszkodowany wręcza kierowcy drobną rekompensatę pieniężną za stracony czas i nerwy) i ciesząc się, że ta stresująca przygoda znalazła szczęśliwe zakończenie, udajemy się na naszych rowerach (z niepokojem spoglądając na objuczony sakwami retro rower) w kierunku granicy Bułgarsko-Macedońskiej.
Po drodze spotyka nas jeszcze jedna, tym razem dużo przyjemniejsza przygoda. W czasie, kiedy robimy zakupy, czystą polszczyzną zagaduje do nas Vin Diesel. Albo facet, który mógłby zarabiać na życie jako sobowtór barczystego aktora. Na imię ma Toszka, a naszego języka nauczył się od żony, polki, którą również poznajemy. Wioletta i Toszka mieszkają kilka kilometrów dalej i namawiają nas, abyśmy koniecznie wpadli w odwiedziny. Zgadzamy się. Na miejscu zostajemy serdecznie ugoszczeni, wesoła rozmowa toczy się w ogrodzie przy piwku. Toszka i Wioletta poznali się w Hiszpanii, teraz wrócili do rodzinnego kraju Toszki, by tu zapuścić korzenie. Mają duży, ładny dom i dzieci, uprawiają ogród. Okolica, w której mieszkają, jest bardzo cicha i spokojna. Nasi gospodarze usilnie namawiają nas, abyśmy zostali na noc, wieczorem odwiedzają ich znajomi, będzie grill. Niestety, czas nas goni, przez niespodziewaną kraksę straciliśmy prawie cały dzień, nie możemy pozwolić sobie na kolejną obsuwę. Z żalem żegnamy się i ruszamy dalej, do Macedonii. Tymczasem psuje się pogoda i znowu spada deszcz. A to feler, przez większość naszego pobytu w Bułgarii mieliśmy szczęście, co do pogody i nawet naszła nas nadzieja, iż deszczowe chmury odpłynęły już w siną dla na dobre…