Pomiędzy Macedonią a Albanią, naturalną granicę stanowi pasmo górskie Mali i Korabit, którego najwyższy szczyt, Golem Korab, wznosi się na wysokość 2764 metrów nad poziomem morza. Będąc w pobliżu tak imponującego szczytu, nie mogliśmy odmówić sobie przyjemności zdobycia go. Wydawać by się mogło, że grupa podróżników, dla których górskie wycieczki stanowią chleb powszedni, do wyprawy podejdzie z głową i, dotarłszy na wierzchołek z uśmiechem na ustach, zrobią sobie pamiątkową fotkę, upamiętniającą kolejne osiągnięcie. Nic bardziej mylnego.
To nic, że zbiera się na deszcz!
U podnóża gór spędzamy noc. Leje jak z cebra, w oddali słychać grzmoty. Jednak nad ranem wypogadza się, a spomiędzy gęstych chmur momentami przebijają się promienie słońca. Czasem chęć zrealizowania jakiegoś pomysłu przysłania człowiekowi zdrowy rozsądek. Mimo że mamy prawie stuprocentową pewność, że w ciągu dnia nastąpi załamanie pogody, decydujemy się wyruszyć w wysokie góry…
W górę, jednak piechotą
W pobliżu Korabu znajduje się posterunek policji, uprzejmi funkcjonariusze pozwalają nam pozostawić tu większość bagażu. Pozbywszy się części ciężkiego ekwipunku, ruszamy na rowerach w stronę szczytu. Początkowo plan zakładał wjazd na górę rowerkami, jednak kręta i wyboista górska ścieżka, o sporym nachyleniu szybko daje nam się we znaki. Pomysł wjazdem na szczyt wydawał się dobry, póki byliśmy na dole. Do podobnych wniosków dochodzą też Marcin i Ewa. Podejmujemy decyzję o pozostawieniu rowerów ukrytych w krzakach, przy szlaku i dalszą drogę zamierzmy pokonać piechotą. Wojtek i Klaudiusz są bardziej zdeterminowani i jadą dalej. Rozdzielamy się.
Którędy na szczyt?
Podczas gdy chłopaki próbują swoich sił na dwóch kołach, ja, Ewa i Marcin wkraczamy na dużo bardziej stromą ścieżkę. Szlaki nie są tu dobrze oznaczone, jedynie miejscami dostrzec możemy ślady farby na kamieniach, które utwierdzają nas w przekonaniu, że idziemy we właściwym kierunku. W góry Albanii i Macedonii ciągle przybywa niewielu turystów, wokół jest pusto i dziko. Miejscowym pomysł chodzenia w góry dla przyjemności wydaje się niedorzeczny. Jedyni ludzie, jakich widzimy po drodze to pasterze, pędzący stada owiec. Wąska ścieżka wije się pomiędzy kamieniami, oblewana wodami górskiego potoku znika nam z oczu raz po raz i chwilami naprawdę ciężko jest odnaleźć jej zarys pośród skał. Na szczęście posiłkujemy się GPSem, bez tego łatwo byłoby zmylić drogę.
Górskie klimaty
Póki świeci słońce, możemy napawać się widokami, a te rzeczywiście oszałamiają. Raz po raz zatrzymujemy się, by podziwiać zielone, trawiaste zbocza, widoczne w oddali doliny, skryte we mgle i postrzępione szczyty. Powyżej 2000 metrów w krajobrazie zaczynają dominować szare skały, obsypane porostami. Brniemy przez strugę górskiego strumyka, który rozlewa się po kamieniach, maje buty SPD przemakają błyskawicznie, a twarda podeszwa na wilgotnych skałach nie zapewnia zbyt dobrej przyczepności. Zdecydowanie nie jest to najlepsze obuwie na górskie eskapady.
Wilgoć wisi w powietrzu, w czasie wędrówki mgła gęstnieje, nadając okolicznym górą aury tajemniczości. Od czasu do czasu, spomiędzy przesuwających się chmur wystają skały. Ostre, stożkowate szczyty, niczym zęby ogromnej bestii szczerzą się pośród mgły. W baśniach pośród takich gór żyją smoki.
Czarne chmury
Wkrótce przychodzi załamanie pogody i zaczyna padać rzęsisty deszcz. Ubrani lekko, w krótkich spodenkach i z mokrymi butami szybko zaczynamy marznąć. Temperatura, wraz z deszczem spada gwałtownie. Zakładamy peleryny i kurtki przeciwdeszczowe i, choć nie mokniemy, we znaki daje się przejmujący ziąb. W tych warunkach coraz mniej zależy nam na zdobyciu szczytu, jednak przekonani o tym, że Klaudiusz i Wojtek nie odpuszczą tak łatwo, wędrujemy dalej. Nie mija wiele czasu, kiedy z oddali docierają do nas groźne pomruki gromów. Burza na takiej wysokości to nie przelewki, nasza sytuacja wciąż się pogarsza, na domiar złego okazuje się, że zapas jedzenia został w krzakach przy rowerze.
Zziębnięci, przemoczeni i głodni, zaniepokojeni zbliżającą się nawałnicą docieramy gdzieś w pobliże szczytu. Zamiast cieszyć się chwilą, cykamy na szybko kilka fotek i w pośpiechu ruszamy w drogę powrotną. Klaudiusza i Wojtka nie ma nigdzie w zasięgu wzroku. Na szczęście burza przechodzi bokiem, a pogoda nieco się poprawia. Kiedy schodzimy coraz niżej, czujemy jak podnosi się temperatura powietrza. W miejscu, w którym pozostawiliśmy rowery, czekają Wojtek z Klaudiuszem. Zawrócili, gdy usłyszeli pierwsze grzmoty…
Epilog
Szkoda, że dzień wcześniej nie zrobiliśmy porządnych zapasów. Po drodze w dół uświadamiamy sobie, że prawie nie mamy co jeść. Z pomocą przychodzą pomocni policjanci z posterunku pod Korabem. Do you like paszteta? pyta jeden z nich. Oczywiście, we bardzo like pszateta, podobnie jak chleb, kozi ser i Fantę, którymi zostaliśmy obdarowani. Dla Panów Policjantów wielkie podziękowania za ten gest. Ubrania, które wcześniej rozłożyliśmy na beczkach wokół posterunku, miały wyschnąć, niestety doszczętnie zmokły. Znowu zaczyna padać, więc żegnamy się z i uciekamy poszukać noclegu. Znajdujemy coś w rodzaju dzikiego kempingu nad rzeką, obozuje tu jeszcze ktoś. Staramy się rozpalić ogień mokrym drewnem, z pomocą przychodzi benzyna z kuchenki. Rozbijamy się i idziemy spać. Rankiem odwiedza nas upragnione słońce, które wykorzystujemy, by w końcu się wysuszyć i ogrzać. Dziś wiem, że nigdy nie zdobyliśmy Korabu– na szczycie ma znajdować się kamienny cokół, niczego takiego nie widzieliśmy.
4 Replies to “Misja Korab, czyli jak nie zdobywać górskich szczytów”
A tam nie zdobyliśmy! Moje endomondo pokazuje, że byliśmy na wysokości 2637 metrów. 100 metrów nam zabrakło do wierzchołka, bo trzeba było leźć jeszcze w tej lodówce, z odmrożonymi paluchami 300 metrów dalej! Za rogi może bestii nie złapaliśmy, ale za łeb na pewno!
Niestety Marcin, żeby “zaliczyć” górę, trzeba dotrzeć na sam szczyt, takie są ogólnie przyjęte standardy 😛
Wyprawa na skończyła się szczęśliwie, ale mogło być o wiele gorzej. Uczestnikom pewnie teraz miło ją powspominać i pośmiać się, ale ta relacja powinna być przestrogą dla wszystkich, którzy nie zdają sobie sprawy, że w górach trzeba być przygotowanym na najgorsze warunki i czarne scenariusze.
Szczerze, nawet dzisiaj, kiedy wspominam Korab nie jest mi do śmiechu. To wejście było absolutną porażką zdrowego rozsądku. Na szczęście mam w zwyczaju uczyć się na błędach 🙂